Przy granicy z Polską wciąż znajduje się kilkunastu młodych mężczyzn. Jak relacjonuje PAP, obstawieni są paczkami, torbami i pakunkami. Jest kilka rozstawionych namiotów. Grupa uchodźców znajduje się między dwoma szczelnie ustawionymi kordonami wojska i pograniczników. Z białoruskiej strony przed ewentualnym odwrotem zagradza im drogę białoruskie służy. Część z około dwudziestu mundurowych ma kaski na głowach, kamizelki, wyposażeni są w pałki. Inni uzbrojeni są w pistolety maszynowe. Stoją w milczeniu. Przejście na polską stronę zagradzają im żołnierze i funkcjonariusze Straży Granicznej, niektórzy również są uzbrojeni. Czytaj też: Usnarz Górny. Na granicy wciąż koczują uchodźcy. Powstaną kolejne kilometry ogrodzenia
"Jeszcze do niedawna nikt nie wiedział o naszej wsi. Teraz stała się głośna. Chyba dzięki temu, że zjechało się tylu dziennikarzy i byli posłowie, w nocy nie wyłączyli nam światła" – powiedziała PAP jedna z mieszkanek Usnarzu. Wyjaśnia, że już od kilkunastu lat na noc wyłączane są latarnie uliczne. "Wyłączają, żeby oszczędzić na prądzie" – dodaje. Usnarz Górny to niewielka wioska leżąca za Krynkami, tuż przy granicy Białorusią. Przy przydrożnym krzyżu stojącym na początku wsi kończy się zasięg polskich sieci komórkowych i asfalt. Zaczyna się szutrowa droga, która następnie przechodzi w nawierzchnię z "kocich łbów". We wsi znajduje się wiele opuszczonych drewnianych chałup. "Panie, jakby ci uchodźcy weszli do naszej wsi i zobaczyli, jak my tu skromnie żyjemy, to może by wrócili do siebie" – mówi ze wschodnim zaśpiewem w głosie jeden z gospodarzy.
Miejscowi przyznają, że zielona granica jeszcze kilkanaście lat temu była miejscem przemytu. "Przenosili tędy wódkę, papierosy, a od czasu do czasu przechodziło kilka osób, ale zawsze ich wyłapywała nasza Straż Graniczna" – opowiada starszy mężczyzna.