Pani Agnieszka, bohaterka reportażu Polsat News, miała podczas kontroli usłyszeć słowa "Jak jesteś zza Buga, to ci nie przepuścimy". Kobieta jechała do pracy stałą drogą. Była przekonana, że nie przekroczyła limitu szybkości. Jej zdaniem wskazywał na to prędkościomierz oraz licznik w aplikacji. Funkcjonariusze twierdzili jednak, że przy ograniczeniu do 50 km/h kierująca rozpędziła się do 73 km/h. - Nie mogę sobie pozwolić, żeby taka niesprawiedliwość panowała, żeby ktoś mi kłamał prosto w oczy. Jestem pewna, że nie przekroczyłam prędkości - opowiada pani Agnieszka w programie "Państwo w państwie". Z relacji wynika, że mundurowi próbowali wlepić jej mandat, nie mając jeszcze pojęcia, jaką wiedzą dysponuje kobieta. Od niemal 20 lat zawodowo zajmuje się ona miernikami prędkości, dlatego zauważyła błędy popełnione przez funkcjonariuszy. Sprawa skończyła się w sądzie. - Uważam, że policja jest po to, żeby nas chronić przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Po tej historii moje zaufanie do policjantów spadło do zera - tłumaczy pani Agnieszka.
Jak okazało się na rozprawie, policjanci nigdy nie zostali przeszkoleni z pracy z radarem, którym dysponowali feralnego dnia. Jedyne podobne zajęcia mieli około 12 lat temu. Wtedy jednak obecny sprzęt nie był jeszcze dostępny. Wynik mógł być więc znacznie przekłamany, co potwierdzają eksperci. To jednak nie wystarczyło, a sąd postanowił powołać biegłego i przeprowadzić eksperyment procesowy. W tym natomiast uczestniczył wcześniej wyszkolony policjant z innym modelem urządzenia. Wiedza biegłego o radarach również miała być znikoma. - To tak jakby w sprawie o to, czy dobrze chodzi zegarek, powołać biegłego od sadzenia pietruszki. To jest przecież kpina i ewidentny błąd sądu - tłumaczy w reportażu "Państwo w państwie" prof. Artur Mezglewski ze Stowarzyszenia Prawo Na Drodze.
Koniec końców sąd przyznał rację pani Agnieszce, jednak wtedy od wyroku odwołała się policja. Sprawa ciągnie się już od trzech lat.
Polecany artykuł: