- W szpitalu lekarz powiedział, że stan syna jest krytyczny. Doszło do śmierci mózgu - powiedział "Kurierowi Porannemu" ojciec zmarłego 20-latka. Poza głową nie stwierdzono innych obrażeń. Śledczy próbują ustalić, jak doszło do tej tragedii.
Według ustaleń dziennikarki "Kuriera Porannego", Robert 31 lipca po południu miał pojechać ze znajomymi na kebaba do Łap. Około godz. 18 na nieopodal boiska szkolnego przy ul. Polnej doszło do spotkania dwóch grup młodzieży. Policjanci otrzymali zgłoszenie, że jeden z mężczyzn został pobity. 20-latek nie oddychał, ale policjantom skutecznie udało się go reanimować. Trafił do szpitala, ale uszkodzenia w mózgu były zbyt dużo. Robert zmarł 3 sierpnia.
Policjanci zatrzymali 17-letniego mieszkańca Łap. Chłopak przyznał się, że raz uderzył Roberta w głowę. Po tym ciosie 20-latek runął na ziemię. - Wyjaśnienia te będą weryfikowane na dalszym etapie postępowania. Podobnie jak relacje świadków, które są odmienne - przekazał "Porannemu" prokurator Karol Radziwonowicz z Prokuratury Rejonowej w Białymstoku. Młodzi ludzie podobno pokłócili się o dziewczynę. 17-latek mówił, że tamten drugi ją obrażał.
17-latek obecnie przebywa na wolności. Usłyszał zarzut lekkiego uszkodzenia ciała, za co grożą mu 2 lata więzienia. Możliwe, że zarzut się zmieni, bo na poniedziałek (7.08) zaplanowano sekcje zwłok. - Nie czujemy chęci zemsty. Chcemy rzetelnego wyjaśnienia sprawy, żeby osoba, która doprowadziła do śmierci naszego syna, poniosła zasłużoną karę - powiedzieli "Porannemu" rodzice zmarłego Roberta.