Trudna sytuacja przy polsko-białoruskiej granicy nieopodal Usnarza Górnego wciąż się utrzymuje. - Zaczęło się tak z miesiąc temu. Co chwile ktoś opowiada, że widział jakichś imigrantów. Wcześniej tak nie było. Może jacyś pojedynczy ludzie, co to ich zaraz straż graniczna wyłapała - mówi mieszkaniec Krynek. Ten starszy mężczyzna chce pozostać anonimowy, tak jak i inni rozmówcy. Wskazuje na pole kukurydzy na obrzeżach miasta. - Panie, tam co i rusz można znaleźć plecaki, torby, a nawet jakieś stare kurtki. Siedzą tam do wieczora i czekają. Potem podjeżdżają po nich jacyś ludzie samochodami na niemieckich numerach - opowiada. Inny relacjonuje natomiast, że będąc na grzybach spotkał dwóch młodych mężczyzn o śniadej karnacji i ciemnych włosach. - Byli spokojni. Z tego, co zrozumiałem, bo pokazywali, że chcą jeść. Ja jednak nie miałem nic do jedzenia, to sobie poszli" - mówi.
Rolnik z Usnarza Górnego również opowiada, że przed kilkunastoma dniami kilka kilometrów za wsią "siedziała" grupa cudzoziemców. W jego ocenie byli to nielegalni imigranci. - Nie wiem, co się później z nimi stało. Pewnie ich pogranicznicy zgarnęli - snuje przypuszczenia.
Na granicy po białoruskiej stronie niedaleko polskiej wsi od kilkunastu dni koczuje 32 cudzoziemców. Chcą oni dostać się na terytorium Polski i starać się o pomoc międzynarodową. Z białoruskiej strony przed ewentualnym odwrotem zagradzają im drogę tamtejsze służby. Przejścia na polską stronę pilnują żołnierze i funkcjonariusze SG. Kalina Czwarnóg z Fundacji Ocalenie powiedziała w piątek PAP, że osoby znajdujące się na granicy nie chcą pozostać na Białorusi.
Polecany artykuł: