Historia Małego Marcinka zaczęła się 29 grudnia - w dniu jego narodzin. Chłopiec przyszedł na świat jako wcześniak w jednym ze szpitali w regionie, potem trafił do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Medyk Białostocki informował, że lekarze walczyli o jego zdrowie, a matka nie odwiedzała chłopca. Nie chciała się nim opiekować. Po sześciu tygodniach zrezygnowała z praw rodzicielskich przed sądem. Decyzja ta ułatwiła drogę do adopcji dziecka. Maluch został skierowany do tzw. pieczy zastępczej. Niestety, miejsc w rodzinach zastępczych i ośrodkach brakowało, dlatego Marcinek kolejne tygodnie spędzał w białostockim USK. Skradł serce wszystkim członkom personelu.
- Marcinek przebywał więc cały czas w USK, przytulany, noszony na rękach, rozpieszczany przez cały personel. Jak mówią panie, maluch „nie schodził” z rąk, no chyba, że na spanie. Ba, był wożony nawet na spacery - wózeczkiem po Klinice. Panie kupowały mu pampersy, przynosiły mu ubranka po swoich dzieciach, na Wielkanoc kupiły mu ubranko, w którym wyglądał jak mały zajączek - opisywała placówka.
Mały Marcinek w końcu w nowym domu
Pracownicy Kliniki Neonatologii skontaktowali się z ośrodkiem adopcyjnym. Dopilnowano wszelkich procedur, aby Marcinek znalazł nową rodzinę. - Już kilka dni później do Marcinka przyszli jego nowa mama i tata. Jak mówią pracownicy Kliniki to była miłość od pierwszego spojrzenia. Rodzice zakochali się w Marcinku od razu. Wczoraj chłopczyk pojechał do swojego domu - przekazał Medyk Białostocki w czwartek, 20 kwietnia. Chłopcu zmieniono już imię. Wszystkim ciociom, które opiekowały się chłopcem, łzy spływały po policzkach. Były to jednak z pewnością łzy szczęścia, bowiem historia skończyła się happy endem. Życzymy chłopcu, aby w nowej rodzinie odnalazł miłość i szczęście.