Ładunek wybuchowy został zdetonowany 3 września 2018 roku w biurze Romana L. Eksplozja była wywołana prymitywnie skonstruowanym urządzeniem wybuchowym. Była to mieszanina pirotechniczna, na którą składały się petardy i znajdujące się w pobliżu butelki z benzyną.
Według opinii biegłych, którzy wspierali działania śledcze Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ, wybuch mógł doprowadzić do zapalenia się benzyny, a ta mogła wywołać pożar, który rozprzestrzeniłby się na cały budynek. A w nim znajdowali się niczego nieświadomi ludzie.
Zarzuty w tej sprawie usłyszeli dwaj mężczyźni - 66-letni Roman L., administrator budynku oraz 36-letni Sylwester F., pracownik sklepu komputerowego mieszczącego się w tym pasażu. Zarzuca się im doprowadzenie do bezpośredniego niebezpieczeństwa eksplozji, której skutki zagrażały ludziom i mieniu.
Obaj mężczyźni mieli działać w porozumieniu. Według informacji śledczych, młodszy z nich miał na zlecenie starszego wykonać ładunek wybuchowy i podłożyć go w biurze. Zdetonować miał go administrator, który w ten sposób chciał upozorować zamach i w ten sposób wywołać współczucie użytkowników pasażu, którzy skarżyli się na sposób administrowania budynkiem.
Taką wersję przedstawia 36-latek. Według jego relacji, w zamierzeniu miało być dużo huku, jednak żadnych poważnych szkód. Sam żałuje podjęcia tej "współpracy". - Postąpiłem głupio, nie byłem świadomy tego, jak mocno sytuacja się rozwinie - mówił w sądzie.
66-letni Roman L. nie przyznaje się jednak do winy. W sądzie odpowiadał wyłącznie na pytania swojego obrońcy.
Oskarżonym grozi do ośmiu lat pozbawienia wolności.
Polecany artykuł: