Sąd wyłączył jawność procesu w całości. Zrobił to na wiosek rodziny zmarłej 44-letniej kobiety i obrońcy oskarżonej lekarki. Blisko cztery lata temu do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku trafiła pacjentka chora na serce, która była w bardzo złym stanie. Lekarze zdecydowali, że konieczny jest szybki przeszczep, który miał być przeprowadzony w Instytucie Kardiologii w Warszawie.
Problemy w trakcie transportu karetką do Warszawy
Ze względu na stan pacjentki, wykluczono transport śmigłowcem, więc szpital zamówił karetkę w prywatnej firmie, z którą już współpracował i - by jeszcze skrócić czas dojazdu - poprosił policję o pilotaż. Podczas jazdy pojawiły się jednak problemy z aparaturą medyczną w karetce, musiała ona dwa razy się zatrzymywać. Gdy pacjentka dojechała do Warszawy, była już nieprzytomna. Zmarła w warszawskim szpitalu dziesięć dni później.
Śledztwo prokuratury trwało kilka lat. Biegli wskazali na nieprawidłowości w czasie transportu, związane z nienależytą kontrolą urządzenia monitorującego pracę serca i poziomu napełnienia butli z tlenem, koniecznym do utrzymania pacjentki przy życiu, co skutkowało tym, że karetka musiała się zatrzymywać po drodze, a to wydłużyło czas dojazdu.
Czytaj też: Lublin. Młoda kobieta nie znalazła ratunku w szpitalu. Nie żyje. Dwie lekarki oskarżone
Lekarka nie przyznaje się do zarzutu
Ostatecznie lekarce z karetki - jako osobie zobowiązanej do dołożenia należytej staranności przy udzielaniu świadczenia zdrowotnego - zarzucili, że naraziła pacjentkę w stanie bezpośredniego zagrożenia życia i wymagającą jak najszybszego dowiezienia do ośrodka kardiologicznego, na pogorszenie - i tak złego - jej stanu. W śledztwie podejrzana (obecnie oskarżona) nie przyznała się, składała wyjaśnienia. Proces ma być kontynuowany we wrześniu.