W 2019 roku do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku trafiła pani Dorota. Chorowała na serce. Lekarze zdecydowali, że konieczny jest szybki przeszczep. Miał on być przeprowadzony w Instytucie Kardiologii w Warszawie. Ze względu na stan pacjentki wykluczono transport śmigłowcem, więc szpital zamówił karetkę w prywatnej firmie, z którą już współpracował i – by jeszcze skrócić czas dojazdu – poprosił policję o pilotaż. Podczas jazdy pojawiły się jednak problemy z aparaturą medyczną w karetce, musiała ona dwa razy się zatrzymywać.
Kilka lat temu, rzecznik prasowy podlaskiej policji opowiadał w Polsat News, że policjanci musieli zatrzymać się jeszcze w Białymstoku, bo załoga karetki miała problem techniczne z aparaturą znajdującą się w ambulansie. Kolejne problemy miały pojawić się przed Warszawą. "Podobno skończył się tlen w butli, a załoga karetki nie jest w stanie poradzić sobie z jej wymianą, z przykręceniem reduktora. Wówczas jeden z policjantów bierze klucz i to on wymienia butlę z tlenem" - opowiadał rzecznik prasowy.
Gdy karetka dojechała do Warszawy, pacjentka była nieprzytomna. Zmarła w szpitalu dziesięć dni później. Pani Dorota osierociła 3 dzieci.
Śledztwo Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe trwało kilka lat, przede wszystkim śledczy oczekiwali na opinie biegłych. Wskazali oni na nieprawidłowości w czasie transportu, związane z nienależytą kontrolą urządzenia monitorującego pracę serca i poziomu napełnienia butli z tlenem, koniecznym do utrzymania pacjentki przy życiu, co skutkowało tym, że karetka musiała się zatrzymywać po drodze, a to wydłużyło czas dojazdu.
Lekarce z karetki – jako osobie zobowiązanej do dołożenia należytej staranności przy udzielaniu świadczenia zdrowotnego – śledczy zarzucili, że naraziła pacjentkę w stanie bezpośredniego zagrożenia życia i wymagającą jak najszybszego dowiezienia do ośrodka kardiologicznego na pogorszenie – i tak złego – jej stanu. W śledztwie podejrzana (obecnie oskarżona) nie przyznała się do zarzucanego jej czynu.
Polecany artykuł: