Dziennikarz "Super Expressu" w wojsku
- W akcji może wziąć udział każdy obywatel polski w wieku od 15 do 65 lat - przeczytałem. - Jeszcze się łapię! Jak nie każą biec maratonu, robić setek pompek i przysiadów, to dam radę – pomyślałem i w sobotni poranek karnie stanąłem pod bramą jednostki. Obok mnie 120, podobnych mi, cywilów, w pełnym przedziale dopuszczonego wieku, wszystkich możliwych płci, tusz i wzrostów.
Wokół żołnierze, dość krytycznie oceniający zebraną cywilbandę. Pierwsza komenda. - „W dwuszeregu zbiórka!”. Tłum zafalował, a po kilku minutach udało nam się uformować coś, co od biedy można nazwać dwuszeregiem. - No, trochę kręty i koślawy ten nasz dwuszereg, ale to jest nasz pierwszy sukces! – pomyślałem z zadowoleniem. - Kolejno odlicz! - tu już tak łatwo nie poszło. Ten się pomylił, ten zagapił, ta zamiast odliczać poprawia bucik. - Szanowni państwo, prawie dobrze! Spróbujmy może jeszcze raz - grzecznie prosi pan oficer. - Słynne „krótkie żołnierskie słowa”, też już według natowskiego standardu - pomyślałem z uznaniem. Podzieleni na 10 osobowe drużyny zostaliśmy rozprowadzeni na pierwsze zajęcia. Dalszy ciąg materiału znajduje się pod galerią ze zdjęciami.
Tak wyglądają ćwiczenia wojskowe. Nie było zmiłuj!
Ochrona przed zagrożeniem chemicznym. Na założenie maski macie 9 sekund. Trzeba to zrobić z zamkniętymi oczami. Paski nie mogą być splątane! Dobra - zaliczone! A teraz cały strój ochronny - przedstawicielka naszej drużyny, na ochotnika, zakłada. Gdy po chwili zdejmuje, jest mokra, jakby pod prysznic weszła. Nie ma czasu żebyśmy wszyscy ubrali się w to coś.
Dopytuję jeszcze, czy są jakieś domowe sposoby radzenia sobie z atakiem chemicznym. Instruktor jest kompetentny, widać że zna temat, ale już musimy biec dalej. Teraz saperzy. Krótki wykład o materiałach wybuchowych. Podziwiamy strój ochronny sapera. Acha, dłonie odkryte!
- Nie ma opcji na zabezpieczenie paluchów. Tyczka, wysięgnik, robot... ale i tak, w końcu zostajesz z gołymi rękami, sam na sam z czymś, co chce ci te ręce urwać - mówi żołnierz. - Rocznie mamy kilkaset wezwań do różnego typu niewybuchów - wyjaśnia. - To ja lepiej zgłoszę się do obierania ziemniaków. Mogę nawet gołą dłonią - postanowiłem w duchu.
Kolejny punkt programu. Bojowy wóz rozpoznania! O, to jest wspaniałe! Odżyły sentymenty z dzieciństwa! Czterej Pancerni…Maszyna na gąsienicach, naszpikowana elektroniką, najwyższy standard, ale... o nie! Co za rozczarowanie! Nie mieszczę się do tego czołgu. Jakbym się nie składał, zwijał i wyginał - poł głowy wystaje. Nie zamknę włazu. Czołgistą nie zostanę. A mam tylko 190 cm wzrostu. Kolega obok nie mieści się też na szerokość. - Dla kogo to było projektowane? - pytam. Za to rzut granatem - bez problemu. Cała nasza, już nie taka cywilna drużyna, zaliczyła śpiewająco. Odkrywamy, że czerwone tipsy nawet pomagają wyciągać zawleczki. - Można taki granat gdzieś kupić? - pyta pani, dumna ze swoich osiągnięć w likwidacji wrogiej piechoty.
Następny punkt programu. Biegiem do ściany lasu. Nauka patrolowania. Karabiny w garść. Pot po mnie płynie. To z upału i z wrażenia. Idziemy w szyku. Kto, gdzie, czego i jak ma pilnować? Symulowany kontakt z nieprzyjacielem. - No, to nie jest skomplikowane, ale po 3 minutach nie pamiętam, czy mam pilnować lewej, czy prawej strony. Pani, która świetnie likwidowała piechota grantem, teraz wskazuje mnie - lufą karabinu. Padam na ziemię. - A… przepraszam - mówi speszona.
- Nic nie szkodzi, ale właśnie rozstrzelała Pani pół swojej drużyny - śmieje się instruktor. Następna stacja - walka wręcz. Drużyna gotowa. Rozgrzewka – i kolejny zastrzyk adrenaliny! Przeciwnik z nożem - na szczęście gumowym. Nigdy z nikim nie walczyłem, ale spróbujmy. Dobra, ruch taki, ruch taki, ręka z nożem wykręcona. Teraz moja. Partner się zlitował. Nie bolało, zaliczone. Lecimy dalej. Strzelanie! Celownik, laserowy trenażer. Trafienie w tarcze wyświetla się na ekranie. Kilka strzałów. Nawet się udało. Szkoda, że nie prawdziwą amunicją, ale… przypominam sobie lekcje taktyki, i że teoretycznie jestem ofiarą przyjacielskiego ognia. Zdarza się. No, jakoś więc przeżyję te strzelanie na niby. Grochówka!
- Żołnierzem po tak intensywnym dniu nie zostałem, ale zdałem sobie sprawę, jak dużo pracy trzeba włożyć, żeby tym żołnierzem zostać - mówi nasz dziennikarz. - Komentarze innych uczestników? Tyko pozytywne. Wszyscy zadowoleni. Kilkanaście osób już tego dnia zdecydowało się zapytać o pracę w wojsku - dodaje reporter "Super Expressu".
- Ja z największą przyjemnością odkładam granat na półkę, i wracam do pióra. Ale bogatszy o doświadczenie - podsumowuje dziennikarz, który zrelacjonował trening z wojskiem.
