Pokój Zbrodni

Nauczycielka zemściła się na 11-letnim synu swojego kochanka. Piotruś był jej uczniem, a ona go zadźgała

2024-05-02 11:07

Zostawił ją kochanek, więc wzięła nóż do tapet i zemściła się na jego 11-letnim synu. Zbrodnia, jaką popełniła nauczycielka Mariola M., jest okrutna na wielu poziomach – na swoją ofiarę wybrała dziecko, które nie było niczemu winne, bo wiedziała, że jego śmierć zaboli mężczyznę najbardziej. Piotruś był jej uczniem. Przyglądamy się tej sprawie w programie "Pokój Zbrodni".

Sprawa, o której mowa, rozegrała się 25 kwietnia 2001 roku, w niewielkim miasteczku o nazwie Czarna Białostocka, które położone jest niedaleko Białegostoku w województwie podlaskim. Urodziła się i dorastała tam Mariola M. Gdy patrzy się na życie kobiety z boku, można odnieść wrażenie, że miała wszystko, co potrzebne jest człowiekowi do szczęścia. Pochodziła z dobrze usytuowanej rodziny, nie miała problemów finansowych i mogła liczyć na wsparcie rodziców. Duma z córki urosła jeszcze bardziej, kiedy okazało się, że Mariola postanowiła pójść w ich ślady i wybrała karierę nauczycielską.

W Czarnej Białostockiej, małym miasteczku na Podlasiu, taka droga zapewniła jej nie tylko szacunek w rodzinie, ale również wśród sąsiadów, którzy żywo interesowali się otaczającymi ich ludźmi.

Mariola M. świetnie radziła sobie w szkole, później poszła na studia, które również zdała śpiewająco. Niedługo po ich zakończeniu udało jej się znaleźć pracę – została nauczycielką klas 1-3 w jednej z miejscowych szkół podstawowych. Pasmo sukcesów w życiu zawodowym nie odpowiadało jednak temu, co działo się w życiu prywatnym kobiety.

Mariola, mimo że nie narzekała na brak zainteresowania wśród mężczyzn, bo była atrakcyjną kobietą, to jednak nie mogła znaleźć miłości. I choć ludzie postrzegali ją jako ambitną i inteligentną osobę, to – jak to w małych miejscowościach bywa – zaczęto plotkować, czemu nauczycielka nie może sobie nikogo znaleźć. Tym bardziej, że rodziny pozakładali już jej znajomi i przyjaciele.

Wtedy w jej życiu pojawił się Jerzy P., biznesmen, znany w lokalnym środowisku. To był rok 1997. Mężczyzna zjawił się w szkole, w której pracowała Mariola M., i od razu wpadł jej w oko. Był przewodniczącym rady rodziców. Kobieta wiedziała, że to oznacza, że ma rodzinę: żonę i trójkę dzieci, jak się później okazało. Mimo tego między Jerzym P. a nauczycielką zaiskrzyło, aż w końcu po pewnym czasie wdali się w romans.

Mężczyzna wielokrotnie obiecywał kobiecie, że zostawi dla niej rodzinę – tak przynajmniej w toku śledztwa twierdziła Mariola. Kiedy jednak ona na to naciskała, Jerzy P. zmieniał temat. Nauczycielka nie chciała przesadzać ze swoją natarczywością, bo bała się, że wystraszy ukochanego. Tym bardziej, że miał żonę i dzieci, więc miał do czego wracać. Wśród nich były dwie dorosłe córki, które już wyprowadziły się z domu, oraz Piotr, najmłodszy, 11-letni chłopiec, który uczęszczał do szkoły podstawowej. Jedyny syn, oczko w głowie Jerzego P.

Podczas śledztwa domniemywano, że mężczyzna ze względu na syna nie chciał porzucać rodziny. 11-letni chłopiec nie zrozumiałby tej decyzji. Mariola M. liczyła na to, że może kiedy chłopiec dorośnie, mężczyzna w końcu spełni daną jej obietnicę. Ale jednocześnie traciła cierpliwość i nie chciała tak długo czekać.

Romans trwał cztery lata. Początkowo parze udawało się ukrywać ich relację, ale specyfika życia w małej miejscowości była nieubłagana – w Czarnej Białostockiej po pewnym okresie aż huczało od plotek. To wszystko najbardziej odbiło się na reputacji Marioli M. Niegdyś lubiana i szanowana nauczycielka, stała się obiektem drwin, a nawet prześladowań. Mówiło się, że uwiodła jednego z najbogatszych ludzi w mieście, że chce rozbić szczęśliwą rodzinę, że „omotała zajętego mężczyznę”. Straciła znajomych, odwrócili się od niej przyjaciele i sąsiedzi. Zaczęła też otrzymywać głuche telefony, ktoś wysyłał jej pogróżki.

I choć nadal miała wsparcie rodziców, którzy kochali córkę mimo plotek, a także Jerzego P., to sącząca się do niej nienawiść zaczynała ją pogrążać. Mariola nie chciała jednak zakończyć romansu, trzymała się go nawet wbrew błaganiom jej matki, która prosiła o zerwanie z biznesmenem.

Po czterech latach związku Jerzy P. zakończył relację z Mariolą. Wtedy jej życie zawaliło się jak domek z kart. Urojenia dotyczące tego, że mężczyzna porzuci dla niej żonę i stworzy z nią nową rodzinę, wróciły do nauczycielki ze zdwojoną siłą. Jerzy P. zerwał z nią kontakt, bo kobieta nie dawała mu spokoju. Robiła wszystko, co w jej mocy, by przekonać kochanka do zmiany zdania. On pozostawał jednak nieugięty. Prawdopodobnie wtedy zrezygnowana i zraniona Mariola M. wpadła na bestialski plan zemsty.

24 kwietnia 2001 roku, niedługo po tym, jak Jerzy P. rzucił Mariolę M., ta postanowiła umówić się z jego żoną. Sądziła, że to spotkanie będzie skutkować rozpadem małżeństwa mężczyzny. Rozmowa nie poszła jednak po jej myśli, więc następnego dnia zaaranżowała spotkanie z 11-letnim wówczas Piotrem P., synem jej kochanka.

Chłopiec uczęszczał wtedy do czwartej klasy szkoły podstawowej, w której uczyła Mariola M. Z ustaleń medialnych wynika, że mimo młodego wieku dziecko miało zdawać sobie sprawę z tego, że ojciec zdradza jego mamę. Wiedział też, kim była kochanka ojca.

25 kwietnia 2001 roku Mariola M. przyszła do pracy nieco wcześniej. Wiedziała, że musi przygotować się do spotkania z 11-latkiem. Zdobyła klucz do gabinetu szkolnej pielęgniarki i poprosiła jakichś uczniów, by sprowadzili do niej Piotra. Nikt nie kwestionował jej prośby, w końcu była nauczycielką, więc mogła mieć do niego jakąś sprawę związaną ze szkołą. Piotruś posłusznie przyszedł do kobiety.

Gdy tylko 11-latek przekroczył próg gabinetu, Mariola M. niemal od razu zamknęła drzwi na klucz. To, co działo się w środku, do dziś owiane jest tajemnicą. Szczegółów nie znamy, ale świadkowie relacjonowali, że nagle zaczęli słyszeć krzyki. Nauczycielka prawdopodobnie pokłóciła się z chłopcem. Czy winiła go za to, że Jerzy P. ją zostawił? Czy chciała zemścić się na mężczyźnie, krzywdząc jego syna? A może uważała dziecko za „przeszkodę” na drodze do związku z biznesmenem? Te pytania zadawali sobie śledczy tuż po tym, co stało się w szkolnym gabinecie.

A stała się rzecz straszliwa. Mariola M. chwyciła za nóż introligatorski i zaatakowała 11-letniego Piotrusia. Chłopiec próbował się bronić, ale nie miał szans z dorosłą kobietą. Otrzymał ciosy ostrzem, głównie w szyję i głowę.

Świadkowie, słyszący hałasy wydobywający się z pomieszczenia, próbowali wejść do środka. Podobno spod drzwi zaczęła też wydobywać się krew, co jeszcze bardziej zaniepokoiło zebrane tam osoby. W końcu jeden z nauczycieli postanowił wyważyć drzwi. Gdy to zrobił, wszyscy przeżyli szok. Widok był przerażający: 11-letni Piotruś miał podcięte gardło, krztusił się krwią, ale jeszcze żył. Niestety, obrażenia były zbyt poważne i chłopiec nie dotrwał do przyjazdu karetki.

Ludzie byli przerażeni: zarówno nauczyciele, jak i uczniowie. Panika i skupienie na najmłodszych były tak wielkie, że Marioli M. udało się uciec. Wykorzystała sytuację.

Gdy świadkowie zorientowali się, że nauczycielka ucieka, spróbowali ją dogonić, lecz było za późno. Udało jej się opuścić szkołę.

Mieszkańcy miasteczka długo nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Uwielbiana przez dzieci nauczycielka zabiła dziecko. Niewinnego, 11-letniego chłopca. To było dla nich niewyobrażalne.

Śmierć Piotrusia, zgodnie z oczekiwaniami kobiety, najbardziej odbiła się na ojcu, Jerzym P. Mężczyzna obwiniał się za to, co się stało. Nie pojawił się nawet na pogrzebie synka, który odbył się 27 kwietnia 2001 roku. To było zbyt wiele dla jego psychiki.

Za Mariolą M. wysłano natomiast list gończy, a poszukiwania nauczycielki trwały zaledwie dwa dni. Kobieta ostatecznie sama zadzwoniła do swojej siostry i dała się złapać policji. Podczas składania zeznań przyznała się do winy. Została zatrzymana przez CBŚ i trafiła do aresztu tymczasowego.

Proces rozpoczął się szybko, a jej postawiono zarzuty zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Mariola M. próbowała bronić się tym, że działała w emocjach, że to przez Jerzego P. dokonała tej okrutnej zbrodni. Zeznawała, że tuż przed atakiem Piotruś miał źle się do niej odnosić, że obwiniał ją za to, co działo się z jego tatą, relacją jego rodziców. Nauczycielka uroiła sobie też w głowie, że to 11-latek był sprawcą pogróżek i głuchych telefonów, jakie dostawała, choć śledczy nigdy tego nie potwierdzili.

Podczas procesu obrońca Marioli M. tłumaczył, że była to zbrodnia dokonana w afekcie, ale sędziowie nie uwierzyli w tę wersję wydarzeń i uznali, że nauczycielka zaplanowała morderstwo chłopca. Tym bardziej, że nie wyraziła skruchy ani żalu za to, co zrobiła.

Ostatecznie kobieta została skazana na 25 lat więzienia. Zakład karny ma opuścić w 2026 roku.

Więcej kryminalnych historii znajdziesz tutaj: Pokój Zbrodni.