Polacy nie boją się rosyjskich żołnierzy. „Złapię za widły, ale nie będę uciekać”. Jak żyje się na granicy?

2025-09-15 18:17

Na granicy polsko-białoruskiej, gdzie w cieniu rosyjsko-białoruskich ćwiczeń wojskowych „Zapad” dudnią czołgi i rozbrzmiewają strzały, życie toczy się dalej. Mieszkańcy przygranicznych wsi nie ukrywają, że słyszą huk manewrów i widzą rozbłyski na niebie. Niektórzy wspominają nocne stróżowanie i ucieczki do piwnic sprzed lat, ale dziś dominuje determinacja. − Jednego czy dwóch dziabnę, ale ja nigdzie nie mam zamiaru uciekać − mówią, podkreślając, że „tutaj nie ma prawa rusk chodzić”. Z mieszkańcami granicy rozmawiał Adam Feder.

Super Express Google News

Codzienność przy płocie granicznym, gdzie odgłosy strzałów i manewrów wojskowych stają się tłem życia

Tam strzelali. Tak było słychać: łup, łup − opowiada jeden z mieszkańców wsi położonej tuż przy granicy Polski z Białorusią.

Do płotu dzielącego oba kraje jest zaledwie kilkaset metrów. Po tamtej stronie trwają manewry wojskowe „Zapad”. A dla ludzi tu żyjących to codzienność − niepokojąca, ale nie paraliżująca.

Na pewno podciągnęli żelazne rumaki. Jest ich tutaj pełno. I co? Widać było w powietrzu jakieś rozbłyski, strzelają. Normalnie widać. A jak noc i księżyc świeci, to tym bardziej. Ale ja już przyzwyczajony jestem. Co mamy robić? Uciekać? Gdzie? Jeżeli przyjdą, będę siedział, będę czekał. Jednego czy dwóch dziabnę, ale nigdzie nie mam zamiaru uciekać. Widły, siekiera, a nawet piła motorowa − to zawsze się znajdzie − dodaje inny.

Nie wszyscy jednak podchodzą do sytuacji z taką stanowczością. Wśród mieszkańców pobrzmiewa świadomość zagrożenia. − To do dobrego nie idzie − mówi ktoś, wspominając wojnę w Ukrainie. A jednocześnie dodaje: − Co będzie, to będzie. Jakby coś się działo, to mogą tu być w pół minuty.

Życie przy granicy od zawsze miało swój specyficzny rytm. Starsi pamiętają czasy, gdy ich dziadkowie chodzili pieszo na Białoruś do kościoła, bo granicy formalnie nie odczuwano. Dziś trzeba nadrabiać dziesiątki kilometrów, by spotkać się z rodziną po drugiej stronie. − A teraz granice pozamykane. Wcześniej kuzyni przyjeżdżali, teraz już nie mogą − opowiada mieszkaniec.

Na codzienność nakłada się też temat migracji. − Nocami i dniami trzeba było zamykać dom, bramy, pilnować razem z sąsiadem. Bo takich nieproszonych gości nie potrzeba. Jedni byli spokojni, inni agresywni. Szczególnie z Turcji bywali groźni − mówi gospodarz. Wspomina, że psy od razu wyczuwały obcych. Z czasem płot na granicy ograniczył ten problem, choć nie zlikwidował go całkowicie.

„Tu nie ma prawa Rusek chodzić”

Wieś pustoszeje. − Nie ma młodych ludzi. Taka duża wieś, a zostały tylko trzy rodziny z dziećmi. Reszta powyjeżdżała. Pusta wieś − podkreślają rozmówcy. Granica, niegdyś źródło zarobku i handlu, dziś jest barierą. Pracy nie ma, a większość domów stoi zamknięta. W polu widać pojedynczych ludzi zbierających ziemniaki. Reszta wyjechała − do Białegostoku, do Belgii, dalej w Europę.

Ci, którzy zostali, starają się nie ulegać panice. − Nie, nie, nie. Tak łatwo im nie będzie. Taki jest naród, że tutaj nie ma prawa Rusek chodzić − podkreślają. Nawet jeśli ktoś siedzi „trochę jak na szpilkach”, to zaraz dodaje: − Nie boimy się. Przyjeżdżamy tutaj od wielu lat, normalnie się żyje, odpoczywa, jest spokój.

Granica, strzały i czołgi stają się więc częścią codzienności. Wśród odgłosów manewrów „Zapad”, wyludnionych domów i wspomnień o dawnych czasach tli się jednak prosty upór: − Jakby weszli, to oni stąd nie wyjdą. Ani do przodu, ani do tyłu się nie cofną. Koniec. Ja się śmieję, żartuję, ale taka jest prawda.

Komentery 216
Sonda
Jak oceniasz decyzję o zamknięciu granicy z Białorusią?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki