- Tragiczny pożar w Szumowie zabił Irenę Rupińską i jej 2-letniego wnuczka.
- Prokuratura: najbardziej prawdopodobną przyczyną było zapalenie się nawilżacza.
- W piątek odbył się pogrzeb babci i dziecka; wzięły w nim udział tłumy mieszkańców.
- Obecni byli m.in. biskup Tadeusz Bronakowski i minister rolnictwa Stefan Krajewski.
- W gminie ogłoszono żałobę, flagi opuszczono do połowy masztów, odwołano wydarzenia rozrywkowe
- Mieszkańcy wspominają Irenę jako serdeczną, pomocną i bliską każdemu.
Tragiczny pożar w Szumowie wstrząsnął całą okolicą. Prokuratura potwierdziła, że najbardziej prawdopodobną przyczyną dramatu było zapalenie się urządzenia elektrycznego – nawilżacza powietrza. To on miał wywołać ogień, który w sobotni wieczór, 22 listopada, odebrał życie jednej z najbogatszych kobiet w kraju, ale przede wszystkim ukochanej sąsiadki, mamy i babci – Irenie Rupińskiej. Razem z nią zginął jej zaledwie 2-letni wnuczek Boguś. Ta podwójna tragedia zostawiła wyrwę w sercach mieszkańców i całej rodziny.
W piątek odbył się ich pogrzeb. O godzinie 11.30 w kościele w Szumowie rozpoczęło się nabożeństwo żałobne, podczas którego bliscy, przyjaciele i poruszeni tragedią mieszkańcy żegnali śp. Irenę i malutkiego Bogusia. W uroczystości uczestniczyli także biskup Tadeusz Bronakowski oraz minister rolnictwa Stefan Krajewski. Po Mszy ciało babci i wnuczka spoczęło na miejscowym cmentarzu. W gminie ogłoszono żałobę – flagi opuszczono do połowy masztów, a wszystkie imprezy odwołano.
Proboszcz parafii przypomniał niezwykłą drogę życiową Ireny Rupińskiej. Dzieciństwo w Grodzisku-Wsi, małżeństwo zawarte w 1989 roku.
- Oboje pracowali na gospodarstwie. Tam w Grodzisku wkrótce na świat przyszły dwie córki. Gdy dziewczynki były w wieku szkolnym Irenka wraz z mężem przeprowadzili się do Szumowa. Pierwszy rok mieszkali w przyczepie. Później wynajęli dom i sprowadzili do niego dzieci. Przekonani, że właśnie tu jest ich miejsce. Powoli, przy żwirze, zmieniając puste pola w małe szumowskie Mazury. W 2004 roku zbudowali własny dom - mówił proboszcz.
Choć jej majątek szacowano na ponad pół miliarda złotych, i już w 2016 roku trafiła na listę najbogatszych Polaków, dla mieszkańców wsi i całej gminy była po prostu „Irenką”. Bliską, serdeczną, pogodną. Duszą towarzystwa, człowiekiem, przy którym każdy czuł się jak u siebie. Kościół w Szumowie nie pomieścił kilku tysięcy osób które przyszło w piątek pożegnać Irenkę.
Ludzie wspominają ją ze łzami – jak potrafiła podrzucić budującym się sąsiadom wywrotkę kruszywa, ot tak, bez proszenia. "Bo potrzebujecie", jak potrafiła wpadła roześmiana, przyjeżdżając na przyczepce pełnej trawy na jabłka. – To nie była milionerka z listy Forbesa, tylko nasza, zwyczajna swojska babka – mówią ze łzami w oczach mieszkańcy Szumowa.
O małym Bogusiu ksiądz mówił ze ściśniętym gardłem. Niewinny, radosny, wszędzie go było pełno. Dla bliskich był skarbem. Mąż i syn Ireny próbowali dostać się do płonącego domu, by ratować rodzinę. Mimo dramatycznej walki nie udało się ocalić Ireny. Chłopiec trafił do szpitala, gdzie zmarł. W Szumowie dziś panuje cisza, o której mówił kapłan: cisza tam, gdzie jeszcze wczoraj słychać było śmiech i rozmowę. Ludzie mówią jednak jedno – takiej dobroci, jaką miała Irenka, nie da się zapomnieć.