Wojciech K. (+36 l.) w swoim otoczeniu postrzegany był jako wzorowy ojciec. – Pięknie zajmował się synem. Co dzień odwoził go do szkoły i z niej odbierał. Obaj byli grzeczni, sympatyczni. Nie było słychać awantur, a pan Wojtek nie pił alkoholu i nie miał podejrzanych gości – opisywała w rozmowie z „Super Expressem” ówczesna sąsiadka 36-latka i jego 10-letniego syna Kamila. Po rozwodzie z żoną to pan Wojciech został jedynym opiekunem chłopca. Od dwóch lat mieszkali w bloku przy ul. Bohaterów Westerplatte w Łapach. Ojciec dbał o syna jak o nikogo na świecie, rozpieszczał go, poświęcał cały swój czas. Co musiało się stać, że 5 marca 2017 r. przyłożył do głowy swojego jedynego dziecka lufę karabinu i wystrzelił? Dlaczego chwilę później z tej samej broni zastrzelił również siebie?
Feralnego dnia z panem Wojciechem usiłowali skontaktować się krewni. Zaniepokojeni faktem, że nie odbiera telefonu, odwiedzili go w mieszkaniu. Mężczyzna nie odpowiadał też na pukanie do drzwi, więc skorzystali z zapasowego klucza i weszli do środka. To, co wtedy zobaczyli, już nigdy nie pozwoli im spać spokojnie. Na podłodze leżały dwa zakrwawione ciała, ojca i syna, obaj mieli przestrzelone głowy.
Czytaj też: "Rolnicy. Podlasie" Ciężki sprzęt u Gienka i Andrzeja z Plutycz. "Działo się" [FOTO]
Śledczy przy zwłokach zabezpieczyli przerobiony sportowy karabinek sportowy KBKS, z którego Wojciech K. najpierw rozstrzelał 10-latka, a potem w ten sam sposób życie odebrał również sobie. Na broń nie miał pozwolenia. Nic wtedy nie wskazywało na to, aby ktokolwiek inny maczał palce w tej zbrodni i śledztwo umorzono.
Wojciech i Kamil tajemnice swojej śmierci zabrali do grobu. Spoczęli w okazałej mogile na cmentarzu w Płonce Kościelnej niedaleko Łap.