Prokuratura postawiła mu zarzut znęcania się nad zwierzęciem, co zagrożone jest karą do trzech lat pozbawienia wolności. 36-letni funkcjonariusz nie przyznał się do winy. Twierdzi, że pies wbiegł nagle pod koła, a on sam sądził początkowo, że przejechał po dużym kamieniu.
Podczas pierwszej rozprawy wyjaśniał, że prowadząc samochód skupiał się na zaporze granicznej po lewej stronie. Jego zdaniem, żołnierz jadący w patrolu z nim miał monitorować prawą stronę drogi. - Nie było w tym żadnej celowości. Jechałem z prędkością ok. 20-30 km/h (...), żołnierz z mojego patrolu nie zwrócił mi uwagi na przeszkody na drodze, nie pomógł zareagować, ani też żaden z żołnierzy z posterunku – mówił przed sądem.
Funkcjonariusz dodał, że po zdarzeniu zabrał zwłoki psa z pasa granicznego i pozostawił je na skraju lasu, po czym poinformował o zdarzeniu dyżurnego w placówce SG. Jak podkreślał, lubi zwierzęta i spędza z nimi czas razem z córką.
Polecany artykuł:
Przed sądem zeznawał żołnierz z jednostki w Chełmie, który w dniu zdarzenia patrolował granicę wspólnie z oskarżonym. Według niego kierowca jechał z prędkością około 30–40 km/h, a psa było widać po prawej stronie drogi. - Zawsze były tam te pieski w pobliżu pasa granicznego. Widać było tego psa po prawej stronie (...), jak byliśmy bliżej zaczął biec z prawej do lewej, był czas na reakcję, a pan, który kierował tym samochodem ani nie zwolnił, ani nie zahamował - zeznał świadek.
Dodał, że w lusterku zauważył, iż pies po potrąceniu jeszcze próbował iść, ale po chwili padł.
Śledztwo prowadziła sokólska prokuratura rejonowa, opierając się m.in. na nagraniach z monitoringu i zeznaniach świadków. Według opinii biegłego z zakresu ruchu drogowego, kierowca z dużej odległości powinien był zauważyć psa. Nie było konieczności gwałtownego hamowania – wystarczyło zmniejszenie prędkości silnikiem.
Sąd przerwał proces do końca października. Wtedy ma zamiar przesłuchać – w formie telekonferencji – jeszcze dwóch żołnierzy, którzy byli świadkami zdarzenia.