W pierwszym z nich całkowicie spłonął drewniany budynek gospodarczy, a właściciel swoje straty oszacował na 23 tys. zł. W drugim przypadku ogień objął stodołę i przylegający do niej warsztat z wyposażeniem i tu straty sięgnęły 111 tys. zł. Zagrożona była też obora, a w niej stado blisko 30 owiec. Ostatecznie zarzutami objęto też pożar altanki na terenie ogródków działkowych, do którego doszło we wrześniu 2018 roku, gdzie straty materialne oszacowano na 15 tys. zł. Zarzuty związane z tymi podpaleniami dotyczą zniszczenia mienia lub podżegania do takiego działania. Jak podaje PAP, już na początku śledztwa jedna z hipotez dotyczących przyczyn pożaru mówiła o podpaleniu z powodów finansowych. Obaj mężczyźni byli bowiem druhami pobliskiej OSP. Wiedzieli, że w momencie, w którym zostaną zaalarmowani i pojadą na akcję, będą mieli z tego przypływ gotówki.
Pierwszy z oskarżonych przyznał się we wtorek przed sądem do dwóch, z trzech zarzutów (nie przyznał się do udziału w podpaleniu altanki). Jak mówił, drugi z oskarżonych (prywatnie jego szwagier) namawiał go, ale i innych kolegów, żeby "coś tam podpalić". "My cały czas odmawialiśmy, ale on nam groził pobiciem (...). Co 2-3 dni wydzwaniał do mnie, mówiłem że nie będę nic podpalać, bo szkody będą" - powiedział 22-latek. Czytaj też: Podlaskie. Piorun zabił studenta. Tomek miał 22 lata. "Pioruny biły za naszymi plecami, jakby nas goniły" [ZDJĘCIA, WIDEO]
"Czułem się zagrożony, że mnie pobije, jak nie zrobię podpaleń" - mówił oskarżony. Z odczytanych przez sąd wyjaśnień ze śledztwa wynikało, że motywem były pieniądze płacone OSP za udział w akcjach gaśniczych. Padła kwota 21,5 zł za godzinę działań dla strażaka ochotnika.
Czytaj też: Tragiczny pożar w Białymstoku. Nie powiedzieli, że w płonącym budynku są ludzie
Drugi przyznał się jedynie do próby (jak twierdzi - nieudanej) podpalenia altanki, ale w wyjaśnieniach ze śledztwa mówił np. o podpaleniu traw na łące. Zaprzeczał, by groził i namawiał do podpaleń. "Zadzwoniłem tylko do niego, żeby zrobił jakąś akcję (...). Nigdy nie go straszyłem, mieliśmy dobry kontakt, nie wydzwaniałem do innych chłopaków i ich nie straszyłem. Nie jestem agresywny, może to potwierdzić moja żona" - mówił przed sądem.
W początkowej fazie śledztwa obaj, wówczas podejrzani, byli tymczasowo aresztowani. Od połowy października są już na wolności, śledczy stosują wobec nich dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju. Na kolejnej rozprawie zaplanowanej na koniec czerwca sąd ma rozpocząć przesłuchania świadków.