Do tego śmiertelnego wypadku doszło wieczorem 12 grudnia 2023 roku na ulicy Wierzbowej w Białymstoku. 59-letni pieszy przechodził przez oznakowane przejście. Prokuratura zarzuca kierowcy, że umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu i nieumyślnie doprowadził do tego wypadku, będąc w stanie po użyciu środka - jak to ujęto w akcie oskarżenia - "działającego podobnie do alkoholu".
Pieszy zmarł po przewiezieniu do szpitala. Przed sądem 24-latek przyznał się do posiadania narkotyków i spowodowania wypadku, ale nie do tego, iż był wtedy pod wpływem środków odurzających. W śledztwie wyjaśniał, że zabrał do samochodu dwie koleżanki i jechał z nimi z jednego białostockiego osiedla na drugie. - Zobaczyłem pieszego, który szedł z lewej strony. On już był na pasie, którym jechałem (...), kiedy go zobaczyłem, zacząłem hamować, ale nie zdążyłem, bo była za mała odległość - mówił wtedy kierowca.
Jak twierdził, jechał z prędkością dozwoloną ok. 50 km/h, po wypadku wysiadł z samochodu, podbiegł do potrąconego, by udzielić mu pomocy. - Pogotowie ktoś wezwał przede mną. Bardzo żałuję tego, co się stało - mówił w śledztwie.
Śmiertelne potrącenie na ul. Wierzbowej w Białymstoku. Mężczyzna nie żyje
W piątek Sąd Rejonowy w Białymstoku przesłuchał dwie kobiety, które były naocznymi świadkami tego wypadku; panie są koleżankami, razem szły wtedy ulicą. Pierwsza z nich mówiła, że pieszego zobaczyła, gdy był niejako w połowie drogi przez jezdnię, na tzw. wysepce między dwoma jezdniami. Jak opisywała, gdy ta osoba weszła już na pasy, nadjechał samochód. - Trochę wpadłam w panikę, bo widziałam, że ten samochód nie hamuje, zakryłam na chwilę oczy dłońmi, gdy je odsłoniłam to zobaczyłam, jak człowiek leci na wysokości może 2-3 metrów i spada na ziemię - relacjonowała płacząc. Przyznała, że samego momentu uderzenia auta w pieszego nie widziała. - Nie byłam w stanie na to patrzeć. Chyba taki odruch. Spodziewałam się, że dojdzie do uderzenia, bo samochód nie hamował - mówiła.
Dopytywana przez sąd oceniła, że kierowca miał szanse wyhamować i powinien był widzieć pieszego. - Miejsce było oświetlone dobrze, widoczność była dobra, skoro ja mogłam tego człowieka zobaczyć z dużej odległości. Nie było żadnego gwałtownego wtargnięcia pieszego na przejście - dodała. - Nie było hamowania, zwalniania, zmiany pasa ruchu. Tak jakby nikogo nie widział i jechał prosto drogą - mówiła o zachowaniu kierowcy.
"Może troszeczkę przekroczył prędkość dopuszczalną"
W jej ocenie, auto nie jechało nadmiernie szybko. - Szaleńca bym od razu zauważyła, ale też nie jechał wolno, może troszeczkę przekroczył prędkość dopuszczalną, ale nie mocno - powiedziała. Jak mówiła, po wypadku kierowca się zatrzymał, z samochodu wybiegły najpierw dwie osoby; w jej ocenie wyglądało to tak, jakby chciały stamtąd uciec (były to dwie dziewczyny, które jechały z kierowcą). Potem wysiadła jeszcze jedna, mężczyzna. - Tak jakby nic się nie stało, wyszedł, porozglądał się, wrócił po coś do samochodu - opisywała.
Jej koleżanka pamiętała mniej szczegółów samego potrącenia, nie patrzyła wówczas na jezdnię. Obie przesłuchiwane w piątek panie zwróciły uwagę, że nie było wtedy praktycznie żadnego ruchu na tej ulicy i był to jedyny samochód, który nadjechał.
Proces został odroczony do połowy września. Sąd chce wówczas przesłuchać jedną z pasażerek samochodu - wówczas dziewczynę oskarżonego. W piątek nie stawiła się ona w sądzie. Jej koleżanka, która też była w aucie w momencie wypadku, była już przesłuchiwana w maju, na początku procesu. Mówiła wówczas, że para kłóciła się w czasie jazdy. Sąd próbuje precyzyjnie ustalić, jak oskarżony zachowywał się w samochodzie, zanim doszło do wypadku.
Galeria ze zdjęciami: Tragiczny wypadek na Podlasiu. Zginęli dziadkowie oraz dwie wnuczki