Do tragicznego w skutkach pożaru doszło o świcie 13 maja ubiegłego roku w drewnianym piętrowym domu przy ul. Grunwaldzkiej w Białymstoku. W tym czasie zajęte były w nim dwa z sześciu mieszkań – jedno na piętrze, w którym mieszkała rodzina z dzieckiem i jedno na parterze, gdzie Adam T. (44 l.) urządzał regularne libacje alkoholowe.
Feralnego dnia właściciela meliny odwiedzili Robert M. oraz bracia Tomasz i Maciej Cz. (32 l.). Spirytus i wiśniówka lały się strumieniami, a gdy zabrakło trunków, Adam T. i Maciej Cz. wyszli do sklepu, by uzupełnić zapasy. Po powrocie zastali parter domu w płomieniach.
Nie rzucili się jednak na ratunek swoim kompanom od kieliszka, ani nie zaalarmowali o śmiertelnym niebezpieczeństwie sąsiadów z pierwszego piętra. Nie wezwali nawet straży pożarnej! Obaj oddalili się od płonącego budynku i wkrótce kompletnie pijani zostali zatrzymani przez patrol policji. Było czuć od nich zapach spalenizny. Prokuratura postawiła im zarzuty nieudzielenia pomocy ofiarom pożaru i obaj w poniedziałek (24.11) zasiedli na ławie oskarżonych w Sądzie Rejonowym w Białymstoku.
– Byłem pijany, jakby w amoku. Poza tym choruję i chciałem stamtąd szybko wyjść. Nie mogłem krzyczeć, by nie nałykać się dymu. A w szkole na przysposobieniu obronnym uczyli, żeby z pożaru szybko uciekać – tłumaczył się Adam T.
– Jak miałem ich ratować? Gdy otworzyłem drzwi od tego mieszkania, to płomienie buchnęły jak na filmie. Przecież sam bym zginął! W środku był mój brat i gdybym mógł, to wyniósłbym go na własnych plecach – bronił się Maciej Cz.
W płomieniach zginęli wówczas Robert M. i Tomasz Cz. Śmierć poniósł też Jacek A. (+46 l.), który akurat spędzał noc u siostry i jej rodziny mieszkającej na piętrze – mężczyzna na skutek zatrucia tlenkiem węgla zmarł dwa miesiące później w szpitalu. Pozostałym domownikom na szczęście nie stało się nic poważnego.
Adamowi T. i Maciejowi Cz. grozi nawet po 3 lat za więziennym murem.