– Musiałem gwałtownie hamować i uciekać na chodnik – tłumaczył w sądzie starszy z mężczyzn. – Jak jeździsz, pajacu – miał wtedy krzyknąć do 20-latka, dodając kilka wulgarnych wyzwisk.
Samochody zrównały się ze sobą i kierowcy kontynuowali kłótnię przez otwarte okna. Nagle młodszy z nich wyciągnął pistolet i... wystrzelił w głowę adwersarza, po czym odjechał z piskiem opon. Broń porzucił kilka kilometrów dalej nad rzeką pod miastem, a potem... zabrał swoją dziewczynę na ryby. W tym samym czasie zalanym krwią 59-latkiem zajęła ekipa pogotowia ratunkowego. Na szczęście dla niego pistolet okazał się wiatrówką – pocisk utkwił jednak mężczyźnie w skroni i musiał być usuwany operacyjnie.
W środę Sąd Rejonowy w Białymstoku wydał prawomocny wyrok w tej sprawie: rok wiezienia w zawieszeniu na 4 lata oraz 8 tys. złotych zadośćuczynienia. "To czyn karygodny, który trudno zrozumieć" - powiedział sędzia, dodając, że jednak pod uwagę wzięto okoliczności łagodzące.
– Nie chciałem strzelić, ale spust pistoletu okazał się bardzo czuły. To był odruch, spanikowałem. Pistolet kupiłem pięć dni wcześniej do obrony, bo dwa lata temu zostałem pobity butelką. Żałuję tego, co zrobiłem i chciałem przeprosić. Jeśli ten pan się zgodzi, chciałbym podać mu rękę – kajał się Radosław Ch. podczas pierwszej rozprawy w Sądzie Rejonowym w Białymstoku.