Makabryczna zbrodnia na Podlasiu

Kolejarz siedział w kałuży własnej krwi. Kamila nie zapomni tego widoku do końca życia

2023-03-15 8:45

Znali się od dziecka, mieszkali na jednej ulicy i przyjaźnili przez całe życie, a teraz pochowani są niedaleko siebie na tym samym cmentarzu w Czeremsze (woj. podlaskie). Jeden jest zabójcą, a drugi jego ofiarą. W listopadową niedzielę 2016 r. 75-letni wówczas emerytowany kolejarz Władysław B. z niewyjaśnionych nigdy powodów zaszlachtował nożem kuchennym Bazylego W. (+65 l.), także kolejarza i byłego sołtysa. Martwego, siedzącego na kanapie w kałuży własnej krwi mężczyznę znalazła jego wnuczka Kamila. Morderca stanął przed sądem, ale wyroku nie doczekał.

Bazyli W. (+65 l.) i Władysław B. (75 l.) dorastali w tej samej wiosce, w młodości obaj pracowali na kolei, zaś w Czeremsze mieszkali dwa domy od siebie. Pan Bazyli w wypadku stracił nogę i przeszedł na rentę, ale mimo kalectwa zajął się stolarką i został wybrany na sołtysa. – Szanowany, dusza człowiek. Bardzo go kochałam – opowiadała naszemu reporterowi wnuczka 65-latka, Kamila.

Makabryczne morderstwo w Czeremsze

W niedzielne przedpołudnie 20 listopada 2016 r. Bazyli W. wybrał się z odwiedzinami do Władysława B. Panowie, jak to mieli w zwyczaju, wypili po kilka kieliszków i wspominali dawne dzieje. – Dzwoniliśmy do dziadka, powiedział, gdzie jest, więc nie martwiliśmy się. Miał wrócić na obiad – opowiadała pani Kamila. O tym, że w domu przyjaciela jej dziadka mogło stać się coś złego, poinformowała ją jej znajoma. Wnuczka Bazylego i jej ojciec natychmiast pobiegli na miejsce. – Dziadek siedział na kanapie w kałuży krwi. Nie zapomnę tego widoku do końca życia – wspominała 23-letnia wtedy kobieta. Sekcja zwłok wykazała, że jej dziadek otrzymał co najmniej pięć ciosów nożem kuchennym. Miał poderżnięte gardło i rany na nadgarstkach.

Władysław mówił, że niczego nie pamięta

Władysław B. nie uciekał, a wezwanym na miejsce policjantom tłumaczył, że się upił, zasnął i niczego nie pamięta. Trafił do aresztu, ale śledczy nie mieli żadnych dowodów jego winy i musieli wypuścić go na wolność. Dopiero po roku śledztwa starszy pan ponownie trafił za kraty i usłyszał zarzuty, a w maju 2018 r. zasiadł na ławie oskarżonych.

Skuty kajdankami, podtrzymywany przez policjantów staruszek z trudem pokonywał schody prowadzące do sali rozpraw Sądu Okręgowego w Białymstoku. Sędzia musiała niemal krzyczeć, by w ogóle ją usłyszał. – To był mój najlepszy sąsiad, nigdy się nie kłóciliśmy, nie zabiłem go – zarzekał się 75-latek. – Jak mu pociąg odciął nogę, to nikt inny nie miał odwagi, tylko ja zawinąłem ją w obrus i mu przyniosłem – zeznawał. Władysław B. już w śledztwie zasłaniał się niepamięcią po wypitym alkoholu. Pamiętał jednak, że feralnego dnia był na grzybach i chciał robić z nich przetwory, a z sąsiadem pili wtedy gorzką żołądkową. – Zwykle nie piję, bo przyjmuję leki – wyjaśniał.

Czytaj też: Hajnówka. Ksiądz Tomasz zginął, bo omijał sedes. Zostawił żonę i dwójkę dzieci. Szeptucha z Podlasia zbadana wariografem [ZDJĘCIA]

Władysławowi B. groziło dożywotnie więzienie, ale sąd umorzył sprawę, uznając mężczyznę za niepoczytalnego. Ostateczne rozstrzygnięcie należało do Sądu Apelacyjnego w Białymstoku, jednakże oskarżony nie dożył wyroku – zmarł w celi 19 października 2019 r. Władysław B. spoczywa na cmentarzu prawosławnym w Czeremsze, zaledwie kilka grobów od mogiły swojej ofiary.

Sonda
Czy sprawcy zabójstw powinni od razu trafiać za kraty na dożywocie?
Listen on Spreaker.