Codogno to spokojne 16-tysięczne miasteczko, największe z dziesięciu w rejonie, który przed tygodniem został objęty kwarantanną. – Dróg wjazdowych i wyjazdowych strzegą policjanci. Dojeżdża tu tylko zaopatrzenie do sklepów – tłumaczy pani Anna.
Do Włoch przyjechała z Białegostoku w 2017 r., pracuje jako lektor języka polskiego w Mediolanie. Mówi, że w pierwszych dniach kwarantanny wyczuwało się strach, zdarzały się też wybuchy paniki. Szybko jednak zadziałała samopomoc sąsiedzka i wolontariat, a obawy zaczęto obłaskawiać humorem i różnymi aktywnościami.
Sprawnie działają też służby medyczne, uruchomiono aż trzy specjalne numery telefonów do konsultacji.
O pani Annie pisaliśmy też tutaj: Koronawirus we Włoszech. Polka mieszkająca w Codogno: „Módlcie się za nas”
– Zamknięte są szkoły i urzędy, a także liczne tu rodzinne biznesy: kawiarnie, bary, piekarnie czy cukiernie. Do aptek ustawiają się kolejki, ponieważ leki wydawane są tylko przez okienko. Zakupy można zrobić jedynie w dużych sklepach sieciowych. Towaru nie brakuje, ale do środka wpuszczane są najwyżej po dwie-trzy osoby jednocześnie – opisuje pani Anna.
Dodaje, że ciężko kupić maseczkę ochronną, ale i tak nie wszyscy je noszą. Ludzie starsi nie wychodzą z domów, a pozostali starają się żyć normalnie, przestrzegając zalecanych zasad higieny.
– Coraz więcej osób spaceruje, jeździ na rowerach... Wszyscy mamy nadzieję, że zgodnie z zapowiedzią blokada zakończy się po dwóch tygodniach – tłumaczy kobieta.
Polecany artykuł: