Troje małych dzieci pochowano w piątek, 3 lutego. Z rodziną maluchów płakało całe miasteczko. "Jak dzieci odchodziły, nie widziały pożaru, ale aniołów, Matkę Boską i Boga. Cieszą się, widząc nas z góry" - takimi słowami ksiądz celebrujący mszę pogrzebową rodzeństwa, próbował pocieszać bliskich żegnających Antosia (+3 l.), Weroniczkę (+8 l.) i Stefka (+10 l.), którzy zginęli w potwornym pożarze. Ich grób wyciskał łzy: maleńkie trumienki, trzy białe krzyże, serca uplecione z białych kwiatów i wieńce. "Śpij Spokojnie Aniołku - Społeczność Gminy Choroszcz", "Najukochańszym Stefciowi Werusi i Antosiowi - Dziadkowie" - można było dostrzec na wstęgach.
Antoś, Werka i Stefanek są już w niebie. Horror w Choroszczy
Do tragedii, po której do ubiegłego piątku w podbiałostockiej Choroszczy obowiązywała żałoba, doszło w niedzielę, 26 lutego. Zgłoszenie do straży pożarnej wpłynęło o godz. 22.29. Nieco wcześniej lokalna policja przyjęła inne zgłoszenie dotyczące tego samego adresu - chodziło o awanturę domową. Po kłótni dom opuściła 40-letnia Urszula, matka Weroniki, Antosia i Stefanka. Maluchy wraz z 45-letnim ojcem zostały w środku. To właśnie matka dzieci zawiadomiła strażaków o pożarze.
Tragedia w Choroszczy. Dzieci nie żyły już przed wybuchem pożaru?
Gdy pierwsze jednostki przyjechały na miejsce, budynek już niemal całkiem płonął - ogień wychodził oknami, obejmował też dach. Po ugaszeniu pożaru strażacy wyciągnęli z domu cztery osoby, troje dzieci i dorosłego. Żadna z nich jednak nie przeżyła. Wstępnie zakłada się, że sprawcą pożaru był ojciec dzieci. Z nieoficjalnych informacji wynika, że znaleziono przy nim kanister z benzyną i zapalniczkę. "We wszczętym śledztwie wydane zostały postanowienia o powołaniu biegłych z zakresu medycyny sądowej; chodzi o ustalenie przyczyn śmierci całej czwórki, w tym m.in. o ostateczne ustalenie, czy do śmierci dzieci nie doszło jednak jeszcze przed pożarem" - przypomina PAP.