Pogrzeb ofiar pożaru domu w Choroszczy. Te słowa łamią serce
– Jak dzieci odchodziły, nie widziały pożaru, ale aniołów, Matkę Boską i Boga. Cieszą się, widząc nas z góry – pocieszał żałobników ksiądz celebrujący mszę i uroczystości pogrzebowe, które odbyły się w miniony piątek w Choroszczy. Widok trzech białych, stojących obok siebie w kościele trumienek poruszał serce i wyciskał łzy wszystkich zebranych.
W niedzielę 26 lutego przed godz. 23 mama dzieci, Urszula (40 l.), wybiegła z domu w Choroszczy po awanturze, jaką nie po raz pierwszy urządził jej mąż Radosław (+45 l.) i wezwała policję. Kiedy mundurowi dotarli na miejsce, budynek stał w ogniu. Strażacy po ugaszeniu pożaru wynieśli z wypalonego wnętrza ciała trójki rodzeństwa i ich ojca. Z nieoficjalnych doniesień wynika, że przy zwłokach 45-latka ratownicy odnaleźli kanister po benzynie i zapalniczkę, a Prokuratura Okręgowa w Białymstoku przyjęła podpalenie jako najbardziej prawdopodobną wersję tragicznych zdarzeń i wszczęła postępowanie w sprawie o zabójstwo.
– Masz już swoje dzieci w niebie – zapewniał kapłan zrozpaczoną mamę Stefanka, Weroniczki i Antosia. Dzieci spoczęły w jednym, obsypanym białymi kwiatami grobie na miejscowym cmentarzu parafialnym. Ich ojciec nie zostanie pochowany obok nich, ale w jego rodzinnej Ostrołęce.