– Nie wiem, czy pochowałem własną żonę, bo mi jej nie pokazali. Nie zrobili nawet zdjęcia – rozpacza mąż kobiety, Jerzy Miszczuk (49 l.). Maria, z którą wychował trzech synów, poczuła się źle. Nie mogła pójść do zamkniętej z powodu kwarantanny przychodni w Nurcu-Stacji, więc mąż i synowie trzykrotnie wozili ją na SOR w Siemiatyczach.
– Żona dostała tam tabletki przeciwbólowe i leki na grypę bez recepty. Podejrzewano zapalenie płuc, ale nie zrobiono prześwietlenia – opowiada pan Jerzy.
Stan kobiety pogarszał się, traciła świadomość, dusiła się, zsiniały jej usta. Karetka zabrała ją do szpitala w Siemiatyczach, gdzie pobrano wymaz na COVID-19, a próbkę wysłano do laboratorium w Warszawie. Nie czekając jednak na wynik, przetransportowano panią Marię do jednoimiennego szpitala w Bielsku Podlaskim.
Zmarła w nocy, a rodzinie zalecono kremację zwłok. – Jakby chcieli coś ukryć. Nie zgodziłem się – oburza się pan Jerzy.
Pogrzeb odbył się już kilka godzin po śmierci w reżimie covidowym, choć wciąż nie było wyniku testu. Zmarłą owinięto w prześcieradło, włożono w dwa worki foliowe, a przekazane przez rodzinę ubrania ułożono w zamkniętej na głucho trumnie obok ciała. Czytaj też: Siemiatycze. Pacjent UMARŁ w karetce przed drzwiami szpitala! To nie był COVID-19. Znamy szczegóły!
Wynik testu przyszedł dzień po pogrzebie - pani Maria nie miała COVID-19! Rodzina złożyła już wniosek do prokuratury z prośbą o wyjaśnienie sprawy.
– Nie wiemy, z jakiego powodu zmarła! Jesteśmy gotowi nawet na ekshumację – zapewnia mąż kobiety.