Koronawirus. Siematycze: 50-latka czuła się fatalnie. Nie przyjęto jej na oddział
Wstrząsającą historię 50-letniej kobiety z Nurca Stacji, która zachorowała i nie mogła doprosić się o pomoc, opisuje Kurier Podlaski. Rodzina ujawniła tajemnicze procedury, którym zostali poddani przed jej śmiercią. - Woziliśmy ją kilka razy osobiście samochodem na SOR do szpitala w Siematyczach - mówi bliski kobiety w rozmowie z "Kurierem Podlaskim". 50-latce przepisywano leki, ale bez specjalistycznych badań. Nie przyjęto jej też do szpitala. - Kazali wracać do domu, w łóżku leżeć - mówi rodzina. Z dnia na dzień stan kobiety się pogarszał, aż w końcu 20 października osiągnął stan niemal krytyczny. Wtedy ratownicy z karetki pogotowia zdecydowali o zabraniu jej do szpitala w Siematyczach.
Aktualizacja: Nurzec-Stacja. Maria nie miała COVID, a pochowali ją jak chorą! Rodzina nie mogła jej nawet zobaczyć! [WIDEO i ZDJĘCIA]
Koronawirus. Siematycze: Nagle okazało się, że kobieta ma koronawirusa. Bez wyniku testu
To jednak nie był koniec problemów. Rodzina dopiero po jakimś czasie, wcześniej nie mogąc uzyskać żadnych informacji, dowiedziała się o przewiezieniu kobiety do szpitala w Bielsku Podlaskim, bo tam przewożą pacjentów z dodatnim wynikiem na koronawirusa. Mimo że wcześniej testu 50-latce nie zrobiono. - Że niby we wtorek (20 października) zrobili mamie wymaz i wysłali te badania do Warszawy. W środę jednak siematycki sanepid nadal nie miał wyników, ale mama już trafiła do Bielska - cytuje "Kurier Podlaski". SPZOZ w Bielsku Podlaskim od 19 października jest szpitalem dedykowanym wyłącznie pacjentom zakażonym, to tzw. szpital covidowy. Rodzina przekazała "Kurierowi", że wyników badania na koronawirusa w momencie decyzji i transportu nie było.
Koronawirus. Siematycze: Przyczyną śmierci COVID. Wyniku testu nadal nie było
"W środę, 21 października, tata telefonował do szpitala w Bielsku, by otrzymać informacje o stanie zdrowia mamy. Usłyszał tylko informację, że jest bez zmian, oraz aby przekonał mamę do podpisania zgody na podłączenie do respiratora - pomoże jej to w oddychaniu, a mama nie wyraża takiej zgody. Czyli jeszcze w środę mama była przytomna. W czwartek, 22 października, tato dowiedział się, że podłączyli mamę do respiratora i wprowadzili w śpiączkę farmakologiczną. Wyników badań na koronawirusa nadal nie było. W piątek rano, 23 października, zadzwonili, że mama umarła... Tato zapytał się o przyczynę śmierci. Powiedzieli, że covid. Ale na jakiej podstawie?! Przecież nadal nie było wyników! Ten ktoś dzwoniący ze szpitala podał tacie numer telefonu, żeby pod tym numerem się kontaktować, co dalej z ciałem mamy, że już wszystko załatwione, że mamy tylko tam zadzwonić. Co załatwione?!", relacjonuje rodzina w "Kurierze Podlaskim".
Ciało zmarłej wydano firmie pogrzebowej z Brańska, bez wiedzy rodziny. Próbowano namówić bliskich kobiety, by zgodzili się na spopielenie ciała. Wówczas mogliby wyprawić normalny pogrzeb. Nie zgodzili się, więc pożegnali kobietę w niewielkim gronie. - Nie widzieliśmy ciała. Nie wiem, jak ją ułożyli w tej skrzyni, może rzucili po prostu, jak worek ziemniaków. Nie mieliśmy nawet szans, by rodzinę powiadomić, godnie mamę pożegnać - mówi mężczyzna.
Koronawirus. Siematycze: Przyszły wyniki testów. Kobieta nie była zakażona
Później rodzina miała spore problemy z odzyskaniem rzeczy zmarłej, wojowała jeszcze z firmą pogrzebową i szpitalem. A 25 października, niespodziewanie, przyszły wyniki badań. Test na koronawirusa okazał się negatywny. Zmarła nie miała COVID. - I sytuacja jest taka - mama nie miała wirusa, a na covid ją pochowali. Chcieliśmy poczekać z pochówkiem mamy do uzyskania wyniku z wymazu, na przykład przechować ciało w prosektorium. Dzwoniliśmy do sanepidu w Siemiatyczach, lecz usłyszeliśmy informację, jak nie ma wyniku "to traktujemy jako zakażona covid". Na jakiej podstawie? Ja mam nieodparte wrażenie, że mamy nie leczyli w szpitalu na zapalenie płuc, sami nam mówili, że nie wiedzą, co podawać, bo nie mają wyników. Trzymali, czekali nie wiadomo na co. Jakaś taka samowola w szpitalu w Siemiatyczach, wywiezienie mamy do Bielska, bez wyniku badania. Teraz zostaje nam ekshumacja, sekcja zwłok, by wiedzieć na co mama zmarła? A gdybyśmy zdecydowali się na spopielenie? Dlaczego tak się dzieje? Kto takie decyzje wydawał? Na jakiej podstawie? Tragiczne, strach się położyć do szpitala... Mamie życia nie zwrócimy, ale chcemy to jakoś uporządkować, sprawiedliwości jakiejś szukamy. Nie usłyszałem nawet jednego słowa "przepraszam"... - relacjonuje rodzina w rozmowie z "Kurierem Podlaskim".
Gazeta zwróciła się do instytucji zajmujących się tą sprawą o jej wyjaśnienie. Część tych wyjaśnień otrzymała. Najważniejsze pytania, skierowane do szpitala w Bielsku i dotyczące tego, na jakiej podstawie zaliczono zgon kobiety jako zgon z powodu COVID, pozostały bez odpowiedzi. "Informacje o zmarłej są informacjami poufnymi, do których otrzymania nie jest pani uprawniona i w związku z tym nie możemy ich pani udostępnić", przekazał Kurierowi szpital.