Mieszkańcy Choroszczy od minionej niedzieli żyją rodzinną tragedią, jaka rozegrała się w domu małżonków Urszuli (40 l.) i Radosława (+45 l.) Z. oraz trójki ich dzieci: 10-letniego Stefana, 8-letniej Weroniki i 3-letniego Antoniego. Przed godz. 23 miasteczko już zasypiało, gdy nagle rozległ się przerażający krzyk kobiety, a chwilę potem syreny policyjnych radiowozów, karetek pogotowia i samochodów strażackich. W pożarze zginął Radek oraz jego dzieci. Z nieoficjalnych informacji Radia Białystok wynika, że przy zwłokach Radosława Z. ratownicy odnaleźli kanister po benzynie i zapalniczkę. Prokuratura Okręgowa w Białymstoku wszczęła postępowanie w sprawie o zabójstwo.
Wybuch gazu w Białymstoku. Mężczyzna powiesił się. Jego rodzina miała rany od noża
W sierpniu 2020 roku w Białymstoku doszło do podobnej tragedii, w której zginęły cztery osoby. Pierwsze informacje były takie, że w domu przy ul. Kasztanowej doszło do wybuchu gazu. Szybko jednak zaczęły pojawiać się nowe, przerażające informacje. - Mamy tutaj do czynienia z rozszerzonym samobójstwem. Te ofiary, które zostały znalezione, wszystkie mają rany cięte i kute po nożu. Mężczyzna, ojciec 10-letniej dziewczynki, popełnił samobójstwo. Na ciele była zawiązana pętla wisielcza – powiedział rzecznik podlaskich policjantów. Ślady na ciele ofiar wskazywały na to, że broniły się przed napastnikiem. Ofiary tej tragedii to 47-letni mężczyzna – Mariusz K., jego 40-letnia żona Joanna, 10-letnia córka Izabela i 72-letnia matka Maria. Przeżyła tylko 22-letnia córka małżeństwa, która akurat była poza domem.
Poznali się w USA
Pani Joanna (+40 l.) poznała swojego przyszłego oprawcę na początku XXI wieku. W tamtym czasie oboje wyjechali za chlebem do Stanów Zjednoczonych – Mariusz K. (+47 l.) ze stolicy Podlasia, zaś ona z rodzinnego Ustronia na Śląsku. Spotkali się i poznali w Chicago. On był elektrykiem, znał się na mechanice, ona marzyła, by zostać nauczycielką. Szybko wpadli sobie w oko. 1 września 2007 r. stanęli na ślubnym kobiercu w rodzinnej miejscowości panny młodej. Potem przyjechali do Białegostoku i wprowadzili się do domu rodziców Mariusza przy ul. Kasztanowej. On prowadził warsztat mechaniczny, a ona znalazła upragnioną pracę nauczycielki. 1 września ich córka Izabela miała pójść do IV klasy w tej samej szkole, w której uczyła jej mama.
Czytaj też: "On kochał te dzieci". Awantura, a potem pożar. 4 osoby nie żyją. Nowe fakty w sprawie tragedii w Choroszczy
47-latek zamordował rodzinę, a potem popełnił samobójstwo
Wydawało się, że są zgodną rodziną i nic nie zapowiadało tragedii. Było tak aż do 30 maja tego roku, gdy Mariusz wywołał domową awanturę i zatrzymała go policja. Mężczyzna usłyszał wtedy zarzuty znęcania się nad żoną i córką oraz kierowania gróźb karalnych do matki, a prokurator nakazał mu opuszczenie domu i zakazał zbliżania się do bliskich. Wdrożono też procedurę tzw. niebieskiej karty. 47-latek przestrzegał tych obowiązków do poniedziałku 31 sierpnia 2020, gdy rzucił się z nożem na swoich najbliższych. Potem się powiesił, a w piwnicy domu doszło do wybuchu. Rok później Prokuratura Okręgowa w Białymstoku postanowiła umorzyć sprawę z powodu śmierć sprawcy zdarzenia.
W śledztwie jednoznacznie stwierdzono, że to mężczyzna "spowodował u swojej matki, żony i córki obrażenia, które skutkowały ich śmiercią i nie ma wątpliwości, że działał on umyślnie. Jako umyślne działanie prokuratura uznała także spowodowanie przez mężczyznę wybuchu gazu w domu, do którego doszło już po śmierci kobiet oraz samego sprawcy" - czytamy w archiwalnym artykule opublikowanym na Polsat News.