Mecenas zamordował swoją aplikantkę. Jak doszło do zbrodni?
Marta pracowała w kancelarii Macieja T. jako aplikantka. Mieli romans, który skończył się potwornym dramatem. Koszmar rozegrał się w nocy z 1 na 2 stycznia. Piękna prawniczka wróciła do domu po imprezie, na której byli razem z Maciejem T.. Nad ranem mężczyzna zadzwonił z jej mieszkania na pogotowie. "Mam nieżywą kobietę, nie wiem jak ją reanimować" – wybełkotał i podał ratownikom adres mieszkania w Białymstoku. Na miejscu policjanci zastali prawnika Macieja T. (miał wtedy 38 lat). Mężczyzna siedział przy zwłokach swojej współpracownicy, a jednocześnie życiowej partnerki. Był pijany, miał 2 promile alkoholu we krwi. Twarz kobiety była zmasakrowana. Policjanci nie mieli wątpliwości, że doszło do zbrodni.
Adwokat został zatrzymany, zapewniał jednak śledczych, że nie zabił swojej partnerki celowo, ale doszło do wypadku podczas seksu. Ta linia obrony oburzyła ojca zamordowanej kobiety. – Zrobił z niej dewiantkę, która zginęła podczas orgii. Niech cała Polska wie, że nie zginęła podczas wyuzdanego seksu, ale została brutalnie pobita i uduszona – mówił naszemu reporterowi ojciec zamordowanej 32-latki. - Wszędzie krew. Na podłodze, w umywalce, pod drzwiami. Kanapa była połamana, a fotel wywrócony – opisywał pan Jerzy.
Ręczyli za niewinność kolegi
Rodzina, znajomi i prawnicy Macieja T. zabiegali o to, by na proces i wyrok mógł poczekać na wolności. Czternastu prawników, lekarzy i biznesmenów z Podlasia w przesłanych do sądu pismach gwarantowało, że podejrzany o morderstwo mecenas nie ucieknie i nie będzie utrudniał śledztwa, a niektórzy z nich zaoferowali nawet jako poręczenie potężne kwoty: 100 tys. zł, pół miliona, a rekordzista aż 2 mln. zł.
Proces białostockiego adwokata oskarżonego o zabójstwo
Z racji, że Maciej T. pochodził ze znanej rodziny prawniczej, sprawę przeniesiono z Białegostoku do sądu w Lublinie. Proces rozpoczął się w lutym 2011 roku. Już w marcu Sąd Apelacyjny w Lublinie pozwolił Maciejowi T. opuścić areszt tymczasowy i mimo ciążących na nim zarzutów, pozwolił mu odpowiadać z wolnej stopy. - Stanęliśmy do nierównej walki. On był taki butny, cieszył się wolnością, patrzyłam, jak uśmiecha się z ławy oskarżonych, obok jego trzej adwokaci. Jakieś żarty, docinki. Sąd na to pozwalał. A po drugiej stronie - my. Zbiedzeni, skuleni, wystraszeni. Nie wiedzieliśmy, co my tu robimy - mówiła dla "Kuriera Porannego" mama zamordowanej Marty.
Proces ciągnął się wiele lat. Wyrok dla Macieja T.
W grudniu 2013 roku zapadł pierwszy wyrok. Sąd uznał, że zabójstwo było umyślne i skazał Macieja T. na 25 lat więzienia. W kwietniu 2015 r. wyrok ten podtrzymał Sąd Apelacyjny w Lublinie: – Ofiara miała nie tylko rany świadczące o duszeniu, ale również obrażenia głowy i organów wewnętrznych. Świadczyło to o zadawaniu ciosów. Oskarżony działał z zamiarem bezpośredniego pozbawienia życia. Było to działanie z premedytacją – uzasadniał wtedy sędzia. - Po 5 latach od śmierci naszej córki i ponad 30 rozprawach zakończyliśmy drogę przez mękę - nie kryła łez po tym wyroku matka zamordowanej Marty. Maciej T. bronił się do samego końca. W listopadzie 2015 roku kasacje obrońców Macieja T. odrzucił Sąd Najwyższy w Warszawie. Grób zamordowanej prawniczki znajduje się na cmentarzu w Korycinie.