Według śledczych Mariusz K. (+47 l.) przed tygodniem zasztyletował własną matkę Marię (+72 l.), żonę Joannę (40 l.) i 10-letnią córeczkę Izabelę, zacisnął na swojej szyi wisielczą pętlę, a potem w budynku doszło do wybuchu. Żona i córka oprawcy zostały uroczyście pożegnane przez tłumy żałobników w miniony piątek, a po mszy ich ciała zostały przewiezione na cmentarz w Ustroniu (woj. śląskie). Dzień wcześniej w swoją ostatnią drogę wyruszyła matka potwora, Maria (+72 l.), która spoczęła w okazałym rodzinnym grobowców na cmentarzu św. Rocha, tuż obok zmarłego przed czterema laty męża Zenona (+81 l.).
Przeczytaj TUTAJ: „Jaki jest sens tej śmierci?” Pogrzeb ofiar tragedii przy Kasztanowej
Zagadką był dzień pochówku Mariusza K. Nie było nekrologów z datą pogrzebu, nie planowano mszy. Jak się dowiedzieliśmy, pogrzeb jednak się odbył i to tego samego dnia, co jego matki. Mężczyzna został skremowany, a urnę z jego prochami pochowano w tajemnicy pod nagrobną płytą jego dalszych krewnych.
– Grabarz odsunął środkową płytę, włożył pod nią urnę i było po wszystkim – opowiada świadek skromnej ceremonii.
Na grobowcu ktoś zapalił znicz i złożył niewielki wieniec. Nie ma jednak tabliczki z imieniem i nazwiskiem, jakby krewni chcieli wymazać 47-latka z pamięci.
Tragedia na Kasztanowej